niedziela, 2 czerwca 2013

Prolog

Zawsze pragnąłem mieć więcej niż posiadałem. Dążyłem w życiu do tego by osiągnąć jak najwięcej. Dawałem od siebie tyle ile mogłem, co się opłacało.
W szkole miałem najlepsze stopnie, co mnie satysfakcjonowało, jednak doskwierała mi samotność. Ludzie oceniali mnie nie mając kompletnego pojęcia kim jestem. Kojarzyli mnie tylko z tego, że byłem na zdjęciach w gazetkach szkolnych z pucharem w ręce za wygrane olimpiady.
Nie było dla mnie rzeczy niemożliwych, jeśli w grę wchodziła nauka.
Rozumiałem wszystko. Z niewiarygodną prędkością opanowywałem materiał tak, że przeskoczyłem parę klas. Jako szesnastolatek byłem już w drugiej klasie liceum. Tam patrzyli się na mnie jak na prawdziwego odmieńca. Na korytarzu omijali mnie szerokim łukiem, tak by nawet przez przypadek się o mnie nie obetrzeć.
Wiele godzin spędziłem siedząc w kącie pokoju, płacząc z bezsilności i samotności.
O tak... samotność. To nieodzowna część mojego życia. Skupiałem się na osiąganiu moich celów, wywyższania się ponad przeciętność, zamiast na szukaniu przyjaciół.
Tak więc przez wiele lat jedynymi osobami, które poświęcały mi czas byli moi rodzice i nauczyciele.
Ci pierwsi wspierali mnie i pocieszali w trudnych momentach, za to drudzy chwalili ile się tylko dało za to jak godnie reprezentuję szkołę.
Przez pewien czas odpowiadał mi taki układ. Lecz kiedy nadszedł koniec roku szkolnego i rozpoczęły wakacje, coś we mnie pękło. Siedząc na werandzie domu, z książką na kolanach, obserwowałem każdego dnia przechadzające się grupki znajomych. Śmiali się z każdej drobnostki, przytulali się i po ich twarzach było widać szczęście. Uśmiech był przyklejony do ich twarzy i gdy wracali tą samą drogą wiele godzin później on dalej nie znikał.
Kiedy ja patrzyłem w lustro widziałem jedynie średniego wzrostu nastolatka, w okularach i książką w ręce, która zawsze się tam znajdowała jakby została przyklejona niezwykle mocnym klejem.
Cóż tak właśnie czułem się dobrze. Nie zwracano na mnie uwagi i mogłem żyć w swoim świecie. Świecie książek i nauk ścisłych. Jednak tak jak wcześniej nadmieniłem, z czasem zaczęło mi czegoś brakować. Przyjaciela, któremu mógłbym się wyżalić, lub pochwalić nowo zdobytą nagrodą. Przyjaciela, którego mógłbym przytulić i tak jak te pary na ulicy, śmiać się z nim tak długo aż zdrętwiała by mi szczęka.
Chciałem mieć po prostu kogoś na tyle bliskiego bym poczuł, że jestem dla kogoś ważny.
Moje marzenia rozkwitały z czasem. Zastanawiałem się czy kiedyś będzie mi dane przeżyć tyle ile moi rówieśnicy. Widziałem zaniepokojone twarze moich rodziców, gdy widzieli jak smutny siedzę i wpatruję w grupy młodzieży. Martwili się o mnie, wiele razy namawiali, bym odłożyć chodź na chwilę te książki i wyszedł na spacer. Zachęcali, błagali, ale nie słuchałem ich. Z jednej strony wiedziałem, że źle postępuję, że w ten sposób nigdy się nie otworzę na ludzi. Lecz zamknięcie się w czterech ścianach było łatwiejsze. Może brakowało mi motywacji do działania ? Nie... tu chodziło o coś innego. Raczej o fakt iż mogłem zostać odrzucony. Bałem się że ktoś może mnie zranić. Pobawi się mną, da nadzieję, że w końcu nie jestem sam, a później odstawi na bok, tłumacząc, że to były tylko żarty.

Tydzień po rozpoczęciu się wakacji, coś we mnie pękło. Narzuciłem na siebie granatową bluzę, zabrałem książkę w dłoń i wybiegłem z domu. Szedłem szybkim krokiem wzdłuż ulicy, szukając jakiegoś spokojnego miejsca. Czułem wzrok ludzi na sobie. Może mi się zdawało lub nie, ale mierzyli mnie swoimi oczami jakbym był jakimś potworem. Często wydawało mi się, że patrzą na mnie jak na odmieńca, którym przysięgam nie byłem. Bo jak zamkniętego w sobie, samotnego i załamanego psychicznie, nastolatka można nazwać odmieńcem ? Nie każdy rodzi się z super, przebojową osobowością. Niektórzy rodzą się nieśmiali i wrażliwi. I niestety padło na mnie, że musiałem się taki rodzić.
Po długim spacerze, w końcu dotarłem do spokojnego miejsca. Właściwie nigdy tam nie byłem. Tak bardzo zatraciłem się w swoich rozmyślaniach, że nie zauważyłem iż dawno za mną zniknęły zabudowania miasta. Trafiłem na niewielką polanę. Z daleka słyszałem szum rzeki. Dookoła otaczały mnie drzewa, rzucające cień na wysoką trawę. Gdzieniegdzie można było dostrzec fioletowe, bądź czerwone kwiaty. Nie ukrywam było to cudowne miejsce. Wciąż napawając się pięknem otaczającej mnie przyrody, usiadłem pod wielkim dębem, rosnącym na samym środku owej polany. Otworzyłem książkę i zacząłem czytać jej zawartość. Po raz pierwszy od dawna nie była to książką naukowa lub poradnik młodego chemika. Wziąłem coś by się odprężyć i zrelaksować. Zagłębiłem się w fabułę powieści, gdy nagle usłyszałem czyjś głos z oddali. Był cichy lecz słyszalny. Zaciekawiony odłożyłem książkę obok siebie i podążyłem za głosem. Dźwięk doprowadził mnie do skraju polany. Jakaś postać stała odwrócona do mnie plecami, mówiąc coś do kota siedzącego, na gałęzi nad jego głową.

-Pussy, złaź stamtąd, błagam. - mówiłam łamiącym się głosem chłopak przede mną.
-Koteczku nie rób mi tego. Chodź dam ci w domku mleka i chrupki. Proszę zejdź. - ponowił prośbę lecz tak jak wcześniej nie przyniosło to żadnego rezultatu.
Będąc świadkiem tej całej akcji, ledwo powstrzymałem śmiech cisnący mi się na twarzy. W przypływie nagłej odwagi podszedłem do nieznajomego i cicho zapytałem:
-Może ci jakoś pomóc ?

Słysząc mój głos podskoczył momentalnie i odwrócił w moją stronę. Od razu na kolana powaliła mnie głębia i zieleń jego oczu. Rozczochrane, kręcone włosy doprowadziły do utarty tchu, a sposób w jaki przygryzł dolna wargę sprawił iż zabrakło mi słów.

-Jejku, jak dobrze, że ktoś tu jest prócz mnie. - wyszeptał. - Widzisz co się stało ? Mój kotek wskoczył na drzewo i nie chcę zejść. Jestem załamany. Co jeśli zostanie tam na zawsze ? - zaczął histeryzować, a w jego oczach zaszkliły się łzy.

-Nie płacz zdejmiemy go stamtąd. Nie martw się. - powiedziałem odrywając wzrok od jego pięknej twarzy. Podszedłem bliżej do drzewa stanąłem na palcach i wyciągnąłem ramiona w stronę kota. - Chodź tutaj mała. - wyszeptałem w jej stronę. Zauważyłem, że szykuję się do skoku i już po chwili miałem ją w swoich ramionach. Nagle poczułem ramiona silnie mnie owijające.

-Tak strasznie ci dziękuję. Jestem twoim dłużnikiem, Nie wyobrażam sobie co bym zrobił gdyby nie ty. Alex to moja jedyna przyjaciółka odkąd się tu wprowadziłem. Jakoś nikt nie chciał się ze mną zaprzyjaźnić. Tylko ta kotka jest moją towarzyszką. Jak mogę ci się odwdzięczyć ? - zapytał puszczając mnie z objęć i odbierając kota.

-Zrobiłem to z dobrego serca. Cieszę się, że mogłem pomóc.

-To słodkie. Mam na imię Harry, Harry Styles, a ty ? - powiedział wyciągając do mnie wolną dłoń na przywitanie.

-Jestem Louis Tomlinson.

-Witam przyjacielu. - powiedział Harry z najszerszym i najpiękniejszym uśmiechem jaki kiedykolwiek dany mi było zobaczyć.

Tak właśnie poznałem mojego pierwszego i jedynego, najlepszego przyjaciela.
Spędziliśmy ze sobą całe wakacje. Spotykaliśmy się codziennie, chodziliśmy na spacery, pomagałem Harry'emu w nauce, ponieważ miał pewne braki z poprzednich lat. Był ode mnie rok młodszy więc nie było praktycznie żadnej różnicy wieku. Dowiedziałem się, że jego rodzice się rozwiedli i dlatego zamieszkali w Holmes Chapel. Harry miał również starszą siostrę Gemmę. To głównie ona się nim zajmowała, ponieważ mama przez wiele godzin siedziała w pracy i nie miała czasu by zajmować się dorastającym synem. Styles był tak samo samotny jak ja więc idealnie się dobraliśmy. Oboje nigdy nie posiadaliśmy przyjaciół. Jednak z zupełnie innych powodów. Ja byłem postrzegany jako nic nie warty kujon, a Harry był po prostu zbyt zamknięty w sobie, by nawiązać jakiś kontakt. Razem jakby przełamaliśmy granice i mury, które nieświadomie zbudowaliśmy wiele lat wcześniej, by odseparować się od ludzi.

Jednak nic nie trwało wiecznie. Kiedy zdałem maturę i ukończyłem liceum postanowiłem wyjechać z miasta. Wiedziałem że dalej tam mieszkając wiele nie osiągnę. Marzyłem o zostaniu lekarzem, pomaganiu ludziom i to był mój cel życiowy. Ukrywałem przed Harry'm fakt iż wyjeżdżam. Nienawidziłem pożegnań, a przecież on był moim najlepszym przyjacielem, wiem że nie obyłoby się bez łez i namawiania na zostanie. Byłem świadom iż gdyby to Harry rozpłakał się i błagał bym nie wyjeżdżał zostałbym z nim. Nie byłbym w stanie go opuścić. Dlatego trzymałem to w sekrecie do samego końca.
Nigdy osobiście nie pożegnałem Harry'ego. Przyszedłem do niego w nocy przed wyjazdem. Zakradłem się przez otwarte okno do jego pokoju. Było bardzo późno i słodko spał przytulony do swojej maskotki, a w nogach jego łóżka drzemała jego ruda kocica. Ten widok był przeuroczy, jak zresztą sam Harry. Kiedy widziałem tego chłopaka moje serce biło szybciej niż powinno. Czułem jak usta wyginają się w uśmiechu, a dłonie świerzbią by tylko zatopić palce w jego ciemnych, bujnych loczkach. To uczucie, które się we mnie budziło widząc go i przebywając w jego towarzystwie chyba ostatecznie przekonała mnie do wyjazdu. Przestraszyłem się tego co mogło się stać. Od dłuższego czasu podejrzewałem, że coś do niego czuję i że zupełnie nie pociągają mnie dziewczyny, ale to stało się tak nagle. Zakochałem się po uszy w moim najlepszym przyjacielu.
A co najgorsze uciekłem jak tchórz.

Podszedłem do jego łóżka siadając na brzegu. Ręką przejechałem delikatnie po jego policzku. Usłyszałem pomruk, podobny do mruczenia kota. Zaśmiałem się mimowolnie i złożyłem delikatny pocałunek na jego wargach. Nie mam pojęcia co mną kierowało, ale czułem iż na tym najbardziej mi zależy i co muszę uwiecznić w swojej pamięci. Zdawałem sobie sprawę, że jeśli wyjadę, nie wrócę tak prędko. Wiedziałem iż tak pochłonie mnie nauka i dążenie do perfekcji, że nie znajdę czasu na własnego przyjaciela.

Wstając z łóżka Harry'ego zbliżyłem się do jego biurka. Chwilę się zastanawiałem co powinienem zrobić ale w ostateczności, po cichu otwarłem jeden z jego zeszytów, wyrwałem pojedynczą kartkę i zacząłem pisać wszystko co leżało mi na sercu. Zwierzyłem się ze wszystkiego, zaczynając od moich uczuć względem niego, kończąc na prośbie o wybaczenie i obietnicy, że po niego wrócę. Zostawiłem również swój nowy adres tak by kiedyś w razie czego mógł mnie odwiedzić.
Jeszcze raz pocałowałem nic nie świadomego chłopaka i wyszedłem z jego domu po raz ostatni.


Wyjeżdżając miałem nadzieję, że wszystko się ułoży. Że moja przyjaźń ze Styles'em przetrwa, bo przecież mamy XXI wiek i istnieje coś takiego jak telefon bądź internet. Mimo masy nauki zawsze znalazłbym dla niego czas. Tęskniłem i każdej nocy myślałem o nim spoglądając w ekran komórki. Przez 5 lat ani razu nie zadzwoniła. Ani razu nie dostałem smsa, ani połączenia. Ja osobiście próbowałem się z nim skontaktować jednak na marne. Nikt nie odpowiadał. Byłem zmartwiony. Zastanawiałem się czy to może mój list go tak przeraził, czy może skrzywdziłem go tym nagłym wyjazdem. Miałem wiele pytań ale nikt na nie nie odpowiedział.

Moje życie po wyjeździe okazało się pasmem nieszczęść i wypadków. Podczas jednej z imprez nadużyłem alkoholu. Był to pierwszy i jedyny raz kiedy wypiłem tyle by nie pamiętać co robiłem przez ostatnie kilka godzin. Cóż po moim zachowaniu zostały ślady. Tak jak się pewnie domyślacie. Louis Tomlinson został tatusiem. Nie zrozumcie mnie źle, kochałem to dziecko, ale inaczej wyobrażałem sobie życie w Londynie. Nigdy nie dokończyłem studiów. Poszedłem do pracy by móc utrzymać siebie i małe dziecko. Jego matka tak jak niespodziewanie pojawiła się w moim życiu tak i zniknęła. Umarła przy porodzie zostawiając mnie samego z malutką Darcy.
Na początku było ciężko jak zawsze, ale poradziłem sobie.
Niedługo po tym zdarzeniu zginęli moi rodzice. Był to ogromny cios. Nie widziałem ich przez kilka lat. Nigdy nie wróciłem do miasta nawet by się z nimi spotkać. Później miałem wyrzuty sumienia, ale to nic nie dało. Byłem ich jedynym synem, a z bym zajęty sobą nie pomyślałem nawet by ich odwiedzić.
Płakałem wiele godzin, dni, tygodni. Nie zjawiłem się na ich pogrzebie. Byłem w zbyt wielkiej rozsypce. Moja córeczka przyglądała mi się ze zmartwieniem w oczach. Taka malutka, a już taka mądra. Siadała mi na kolanach i głaskała po policzku, dodając otuchy.
Była śliczna, pogodna i tak bardzo przypominała mi kogoś kogo straciłem parę lat wcześniej. Miała duże zielone oczy i kasztanowe loczki. Odziedziczyła to po mamie. Kiedy obudziłem się rankiem w łóżku tej dziewczyny wiedziałem dlaczego na nią padło. Była tak łudząco podobna do Harry'ego iż można się było pomylić. Te cechy wyglądu ewidentnie po niej odziedziczyła, co nie ułatwiało sprawy. Patrząc na nią moje myśli wracały do przeszłości. Nie mogłem zapomnieć i w głębi duszy nie chciałem.

Wiedziałem, że już dawno powinienem wrócić i po pewnym czasie odważyłem się. Spakowałem nasze rzeczy, złożyłem wymówienie w pracy i wyjechałem. Chciałem zacząć nowe życie. W Holmes Chapel, gdzie wszystko się zaczęło.   

20 komentarzy:

  1. Niesamowite , tak jak poprzednie :* Bardzo spodobał mi się prolog , czekam na rozdziały !! Kocham cię <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ohhh cicho :D Ty nie jesteś obiektywna kochanie ;p

      Usuń
  2. Cudowne, zapowiada sie tak samo zajebiste jak poprzednie twoje opowiadanie. Cokolwiek byś nie napisała jest świetne <3
    Czekam na rozdział :)

    @kevinomania

    OdpowiedzUsuń
  3. świetne *___* już nie mogę się doczekać następnych rozdziałów <33

    OdpowiedzUsuń
  4. Zajebisty prolog!!!!!!!Zresztą jak twoje poprzednie opowiadania,czekam na dalsze rozdziały.Już nie mogę się doczekać!!!!!!!
    ;*******

    OdpowiedzUsuń
  5. TY JUŻ KOCHANIE WIESZ, CO SĄZDE O TYM I MYŚLĘ ŻE TO WYSTARCZY.
    KOCHAM CIĘ, TĘSKNIE ZA GRZEGORZEM I CAŁUJĘ!

    ULA

    OdpowiedzUsuń
  6. pytanko kiedy następny rozdział???????
    ;*******

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedy dodasz pierwszy rozdział??? ^^

    OdpowiedzUsuń
  8. Kiedy będzie pierwszy rozdział, o ile będzie? ;)

    @kevinomania

    OdpowiedzUsuń